Baby i Żydy albo żuraw spętany

Kobiety i środkowoeuropejscy Żydzi. Te dwie grupy wydają się, na mocy prawa boskiego, naturalnego, czy też wreszcie jakiejś zwykłej ludzkiej przyzwoitości, przeznaczone do reprezentowania postaw zlewaczałych, czy też przynajmniej wstrętnie liberalnych. Prawicowy, konserwatywny  środkowoeuropejski Żyd (abominacja z trudem przechodząca przez klawiaturę) czy też prawicowa kobieta (a już z pewnością – piękna prawicowa kobieta) wydają się figurami zadającymi gwałt naturalnemu porządkowi świata. Nawet patrząc na taką istotę, skłonny byłbym wzorem klasycznej reakcji na żyrafę wołać gromko: „Niemożliwe! Takie zwierzę nie istnieje!”. Znaczy się, Bronisław Wildstein powinien nie istnieć.  A jednak, niestety istnieje. I rzeczony porządek świata wciąż wala się we łzach, prochu i pyle.

Zostawmy na razie w spokoju Żydów, nawet tych najpiękniejszych, nawet tak pięknych jak Bronisław Wildstein. Porozmawiajmy o kobietach. Pięknych, inteligentnych i żeby jeszcze, coby ideał miał swoją wisienkę na torcie, matka była z domu Rozenkranc albo Bronstein (a nie,  jednak się nie da zostawić). Porzućmy wreszcie frywolny ton tej przydługiej introdukcji na rzecz refleksyjnej zadumy. Albo i nie.

Przebojem internetów ostatniego czasu jest, rzecz jasna, pornokarzeł pożarty przez borsuki, po nim facet wypychający zwierzęta, na trzecim miejscu wreszcie co bardziej żenujące klipy PSL. Tymczasem, już od pewnego czasu przewijają się po fejsbuku i przyległościach tajemnicze linki prowadzące do tekstów pisanych przez panią, która – sądząc po zdjęciach – powinna ochoczo prowadzić do boju legion cywilizacji śmierci. Ale nie. Zamiast tej naturalnej inklinacji, określonej wolą Boga, Historii i cieni zapomnianych przodków,  postanowiła zostać, jak to zgrabnie ujął mój nieoceniony mistrz od bon-motów, kolega Marcin W., psem, który pokochał łańcuch. Od siebie dodam jeszcze – genderowym odpowiednikiem self-hating Jew. Mistrzynią ideologicznego BDSM od tej bolącej strony pejcza. Mowa oczywiście od Magdalenie Żuraw.

Nie chcę tu się, broń boże, zajmować egzegezą jej bogatej twórczości ani rozważać jej wyborczych szans. Chcę się jedynie przyznać, do tego, że po prostu nie rozumiem. Pal licho zaangażowanie polityczne. Pal licho ton polemiki z Joanną Kluzik-Rostkowską, wszak w przedwyborczym sztormie każdy łapie się brzytwy taniej demagogii. Wreszcie, z niektórymi jej spostrzeżeniami z mniej znanych artykułów można się zgadzać lub nie. Nie rozumiem natomiast, nie potrafię zrozumieć, nie chcę zrozumieć… Zwyczajnie nie jestem w stanie wyobrazić sobie procesu takiej internalizacji opresji, który każe kobiecie napisać:

Plaga zdeterminowanych kobiet rozszerza się na wszelkie znane światu zawody. […] Wszędzie też gdzie się pojawiają – niszczą. Skandaliczne stwierdzenie? Skądże! Gdy nie zajmują się nauką czy szeroko pojętą kulturą – niszczą siebie (swoją kobiecość); gdy zaś zajmują się (zawodowo) nauką czy kulturą – zaniżają ich poziom, przez co niszczą ludzkiego ducha. […] 1. Nauka: Niemal wszystkie przełomowe odkrycia w dziejach ludzkości dokonywane są przez mężczyzn. Żadnego Lorentza, Newtona płci pięknej. 2. Poezja: dziś w większości pisana przez kobiety – upada. Żadnego Baudelaira, Poego. 3. Literatura: żadnego Dostojewskiego, Goethego.. Wybitna literatura nie wyszła nigdy spod kobiecego pióra. 4. Malarstwo: żadnego Dalego, Malczewskiego (propozycje współczesnych malarek są dodatkowo antysztuką). 5. Muzyka: żadnych wybitnych kompozytorek. Żadnego Mozarta, Beethovena. 6. Filozofia: brak kobiet geniuszy. Żadnego św. Tomasza z Akwinu, Bierdiajewa. […] Nie jesteśmy, drogie panie, geniuszami – i całe szczęście! Jesteśmy kobietami – tym, co zostało stworzone, by być upiększeniem i ostoją dla geniusza! Nie rozumiemy, że posiadanie mniejszego IQ nie świadczy o mniejszej wartości osoby?

Źródło cytatu, LOLCONTENT AHEAD:  http://www.debata.olsztyn.pl/index.php?option=com_content&view=article&id=784:uraw-gdzie-diabe-nie-moe&catid=67:magdalena-uraw&Itemid=97

Zresztą, by być sprawiedliwym, nie za bardzo jestem w stanie wyobrazić sobie, by coś podobnego, zmieniając jedynie liczbę pierwszą na trzecią, napisał mężczyzna. Jednak sytuacja, w której należąc do danej grupy, z tak masochistyczną radością, z tak młodzieńczo niewinnym wigorem pogrążamy się w samodeprecjacji wydaje się przejmować psychologicznym dreszczem. Co, jaki zespół schematów, przekonań, klisz, motywacji, każe tej kobiecie – i to jeszcze prowadzącej aktywną działalność publiczną – reprodukować treści, których ostrza bezlitośnie godzą w nią samą? Jestem zresztą przekonany, że najprawdopodobniej zdaje ona sobie sprawę z przynajmniej części paradoksów, które to rodzi. Nie może nie widzieć.  Ale jednak dalej brnie w samoponiżenie i samonienawiść. Jasne, nie ona jedyna, nie ona pierwsza, nie ona ostatnia wywiesza na transparencie hasło „Precz ze mną!”. Jest też raczej przypadkiem na tyle rzadkim, nie reprezentującym nikogo więcej niż siebie i  swój self-bondage, że socjologia może nad nią najwyżej prychnąć – o ile ją w ogóle zauważy. Z drugiej jednak strony, jeśli ktoś będzie chciał rozciągnąć pojęcie syndromu sztokholmskiego na pole ideologii – jakież piękne perspektywy się otwierają.

Nadmienię tu jeszcze, że za moją myślą nie kryje się licealno-lewackie pojmowanie emancypacji w duchu BĘDZIESZ BABO WYZWOLONA CZY TEGO CHCESZ CZY NIE. Społeczne wzory kobiecości nie są tematem tego tekstu.  Szczególnie, że prawicowa publicystka, która tak mnie zdumiewa, nie próbuje bronić szeroko pojętego modelu tradycyjnego wykazując jego wyższość w jakiś obszarze, tylko prezentuje raczej dumę z tego, co jawi jej się jako obiektywna niższość. Nie piszę tej notki po to, by dokonać jakiejkolwiek analizy. Nie zamierzam prowadzić polemiki, nie chcę nikogo przekonywać, że bycie profesorką jest lepsze, czy właściwie lepsiejsze od bycia zawodową matką. Czynię to jedynie po to, by stwierdzić, że napotykam barierę, gdy przychodzi do refleksji nad karierą intelektualną Magdaleny Żuraw. Nie chodzi tu nawet o obcość poglądów. Chodzi o spoglądanie w obcość psychologiczną, która zdaje się zza nich wyzierać.

To wszystko każe mi sądzić, ba, być wręcz przekonanym, że Magdalena Żuraw nie istnieje. Jest albo projekcją najgorszych koszmarów Magdaleny Środy i Wandy Nowickiej, albo Wolfem z ostatniego odcinka Stawki większej niż życie, stworzonym gdzieś w ciemnym warsztacie przez Hofmana z Błaszczakiem i Brudzińskim.

Patrzę na tę żyrafę i krzyczę, krzyczę, krzyczę – takiego czegoś nie ma.

Obserwujący lemur

2 responses to “Baby i Żydy albo żuraw spętany

  1. Kuba P 20 września, 2011 o 8:09 pm

    Ech, aż mi przypomniałeś, jak sam pisałem bloga. Może czas do tego wrócić?
    Po pierwsze, ad meritum: Belka w oku Twoim nazywa się Krytyka Polityczna i umowy śmieciowe. Każde ugrupowanie ma swoich dziwnych paladynów, którzy koniec końców okazują mieć mniej wspólnego z Arturiusem niż z Don Kichotem, albo po prostu blagierem. Wot tyle.
    Po drugie, ad personam: Człowieku, krótsze zdania, mniej przecinków i wielosylabowych wyrazów, bo się czasem aż sam gubisz w tej blogerskiej ekwilibrystyce 🙂 Nie musisz nikomu nic udowadniać, a już na pewno nie to, że znasz mądre słowa i umiesz mądrze pisać.
    Pozdr!

  2. Kuba P 21 września, 2011 o 8:09 am

    I jeszcze masz to: http://deser.pl/deser/56,84842,10284984,Magdalena_Zuraw__PiS_,,8.html
    Ta dziewczyna nie ma więcej lat i rozumu niż dziewczyna naszego wspólnego kolegi z liceum, którego nazwisko może kojarzyć się np. z przepiórką.

Dodaj komentarz